poniedziałek, 30 listopada 2009

Miejska Biblioteka Publiczna w Rudzie Śląskiej - DKK "Barwy" 2 października 2009 r.

***

Dyskusyjny Klub Książki - Klub Literacki "Barwy"


Salonik Artystyczny Filii nr 16
Miejskiej Biblioteki Publicznej
w Rudzie Śląskiej

2 października 2009 r.

W programie:

godz. 17.30 Spotkanie autorskie z Marcinem Rokoszem
godz. 18.00 dyskusja o poezji współczesnej - Julia Hartwig "To wróci"
godz. 19.00 Turniej Jednego Wiersza, Warsztaty Literackie

Marcin Rokosz




POETA

myśli podparte pod brodę
oczy wczytują wiersze
niewypowiedziany uśmiech przytakuje słowom

Marcin Rokosz - polonista, filolog i kolejny „barwowicz”, który ma do powiedzenia rzeczy ważne, nie cierpiące zwłoki, dlatego do Klubu Literackiego "Barwy", przyjeżdża aż z Cieszyna.

Ale nie zawsze tak bywało. Kiedyś Marcin miał do nas znacznie bliżej. Mieszkał w Rudzie Śląskiej, a pracował w Zabrzu. Dziś uczy języka polskiego w jednej z cieszyńskich szkół. W "Barwach" stawił się Marcin kiedyś tam przed laty i pozostał w tym „kolorowym” towarzystwie, do którego oczywiście pasuje w 100 procentach. Jak każdy, kto do nas trafia i potrafi rozdawać swoje myśli.

Od kilku lat w pierwszy piątek miesiąca, niezależnie od warunków atmosferycznych, nasz kolega dzielnie przemierza około 100 kilometrów, aby podzielić się wierszem. U jego boku jest zawsze żona Ania, która użycza swojego ciepłego głosu filozoficznej poezji Marcina, bo niestety! - w naszym Turnieju Jednego Wiersza Marcin nie czyta swoich tekstów! Dlaczego? Może dziś odpowie na to prościutkie pytanie.

Utwory pisane przez Marcina (czytane przez Anię) są nie tylko ciekawe i mądre, ale zarazem trudne do szybkiego odczytania i odszyfrowania. Wymagają skupienia, umiejętności abstrakcyjnego myślenia oraz w wielu przypadkach zarówno szerokiej wiedzy, jak i oczytania. Interesująca metaforyka, niebanalne treści - taki zestaw sprawia, iż niejeden tekst kolegi, zdobył już laur zwycięstwa.

Ale jak tu nie pisać mądrze i dojrzale, kiedy każdego dnia spogląda się na przepiękny krajobraz Beskidu Śląskiego? Jak tu nie czerpać natchnienia z tej otaczającej wspaniałej przyrody, nawet wtedy, jeżeli to beskidzkie piękno nie zawsze zawarte jest w poszczególnych tekstach naszego kolegi.

Marcin Rokosz – poważny, gdy słucha, poważny w swojej wypowiedzi, po której niemal zawsze na jego twarzy pojawia się uśmiech. Chwali i krytykuje, czyli zachowuje się tak, jak na "barwowicza" przystało. Po prostu bierze czynny udział w naszej poetyckiej zabawie, która chociaż z przymrużeniem oka, to i tak przez nas wszystkich traktowana jest bardzo, ale to bardzo poważnie.

W towarzystwie jesiennych klimatów...

zapraszamy na październikowy wieczór
z poezją
Marcina Rokosza.

Wybiła godzina 17.30




Jak widać na historycznej już fotografii, teraz wszystkie myśli opierają się o czoło Marcina.
Powitałam gości, którzy zebrali się wokół poety



I rozpoczęło się kolejne spotkanie z przedstawicielem Klubu Literackiego "Barwy". Nadszedł czas, by usłyszeć wiersze bez podkładu żeńskiego głosu. Dziś czyta sam - Marcin.



Zapanowała cisza, która zawsze towarzyszy poetyckim wyznaniom siebie. Słuchamy! Słuchamy, co też ciekawego, poprzez metaforę, poprzez porównania ma do powiedzenia nasz kolega. Dowiemy się, jaki język poetycki, trafia do serc gości przybyłych na spotkanie. A wiemy, że ten poetycki języczek nie omija też umysłu, który chłonie każdy aspekt przedstawionego nam utworu.

Wszyscy goście słuchali z niezwykłą uwagą. Ale ci najbliżsi Marcinowi patrzyli na poetę z dumą, a kręcące się w oczach łezki były dowodem wielkiego wzruszenia. A Marcin czytał pięknie z akcentem na wszystkie ważne kwestie, na które chciał zwrócić szczególną uwagę słuchaczy. Wiersze niezwykle ciekawe zarówno w formie, jak i treści. Zatem całkowicie oddaliśmy się poezji.

W trakcie naszej wierszowej nostalgii i nietuzinkowych przeżyć do Saloniku przyszli redaktorzy. Jedni z kamerą i mikrofonem, a drudzy z dyktafonem i notesem – to telewizja SFERA i lokalna prasa – "Wiadomości Rudzkie". Przedstawiciele mediów wysłuchali wierszy i po spotkaniu porozmawiali z Marcinem Rokoszem na temat jego twórczości, zainteresowań oraz priorytetów poetyckich.

I tak minęło kilkadziesiąt minut wieczornej październikowej uroczystości. Na zakończenie brawa dla Marcina Rokosza, który uraczył nas strofami swoich wierszy. Następnie jak to bywa w "Barwach" – przemeblowanie i rozpoczynamy spotkanie dyskusyjne.


Dziś dyskusja o tomiku poezji Julii Hartwig pt. To wróci. O napisanie recenzji pokusił się Grzegorz Derner.

Julia Hartwig
To wróci

Przyjęło się mówić o Julii Hartwig że to – obok Wisławy Szymborskiej – druga „wielka dama” polskiej poezji. Rzeczywiście w ostatnich latach autorka jest niezwykle aktywna twórczo - wydaje co roku nowe książki z poezją, esejami, przekładami i dziennikami jej licznych podróży. Nie może być jednak inaczej, bo interesuje ją wszystko "z bardzo różnych okolic życia". W samym tylko 2007 roku na rynku ukazały się dwie książki sygnowane nazwiskiem Hartwig - rewelacyjny zbiór szkiców Podziękowanie za gościnę (wyd. słowo/obraz terytoria) i nowy tomik wierszy To wróci (wyd. Sic!).

Niełatwo znaleźć wspólny mianownik dla tych wierszy połączonych jednym tytułem To wróci. A jednak, gdy przeczytamy te czterdzieści wierszy, nie opuści nas szybko poczucie, że mają ze sobą trochę więcej wspólnego niż na pierwszy rzut oka widać. Wiersze Julii Hartwig są często krótkie, wręcz aforystyczne, napisane z wielką prostotą, ale – jak to często bywa z poezją późnego wieku – dotykające tematów zasadniczych dla egzystencji jednostki. Wielką rolę gra w tej poezji chwila, zapatrzenie, nagłe skojarzenie - jak pisze Jerzy Jarzębski - z każdego zetknięcia z materią życia może nagle wysnuć się refleksja o nieskończoności. Można powiedzieć, że proste zdarzenia i doznania obciąża coraz większe pragnienie, aby coś istotnego znaczyły – przyłożone do niepowrotnie utraconej przeszłości i wciąż nie rozpoznanej, a coraz to dla jednostki szczuplejszej przyszłości.

O wielka radości odczuwania smutku i cierpienia

O doświadczenie, które krążysz w naszych żyłach

Co z tobą począć? Co począć?

(„Serce dnia”)

Co począć ze światami, które były kiedyś naszymi? Co począć z przeżyciami, na które nie ma już miejsca? Co począć z odłamkami innej rzeczywistości, które utkwiły w nas i – niepodatne na żadną zmienność – nadal stanowią tak istotną, choć dla innych już niezrozumiałą, sferę życia?

Spokojny i zapatrzony

nie przestawał być gdzie indziej

bo wnętrze jego pełne było obrazów

(„Gdzie indziej”)

Taki jest ten tom wierszy, w którym scena goni scenę, przesuwają się przed oczami kolejne miejsca, osoby, realia... Poetka przemieszcza się w czasie bez kłopotu. Ale to nie przynosi jej ulgi. Ciężar istnienia staje się bardziej uciążliwy, jeśli „wnętrze jest pełne obrazów”. Ukojenie jest być może dostępne jedynie poza ową wielowymiarową sferą przeżycia, poza „krążącym w żyłach” doświadczeniem. Poza przeszłością i przyszłością, w wątłej realności tego, co trwa:

Stanęła w ciemności przy oknie i patrzyła

Czarne jezioro bezksiężycowe niebo

ciemny ledwo widoczny zarys nagich gór

wszystko zatopione w utajonym napięciu trwania


Oddalenie od własnego istnienia było tak wielkie

obcość tak kojąca

jakby dusze zapomniały o tym co przeżyły (...)

(„Nocą w Bellagio”)

Być może dla poetki najpełniejszym szczęściem pozostaje owa związana z ogromem doświadczeń „wielka radość odczuwania smutku i cierpienia”. Być może do pełnego szczęścia konieczne jest doświadczenie przemijania. Albo może odwrotnie - moc trwania jest tak wielka, że „dusze zapominają o tym co przeżyły”, na chwilę uwalniają się od ciężaru doświadczenia i związanego z nim nieodłącznie czasu.

W tym zbiorze szczególnie daje o sobie znać upodobanie Hartwig do muzyki, która podobno zawsze towarzyszy jej podczas pracy. Pisze piękne wspomnienie o zmarłym wiolonczeliście Mścisławie Rostropowiczu ("Rostropowicz"), o sonatinie Ravela ("Bagatelka"), uczuciach i zmiennych nastrojach, jakie towarzyszą słuchaniu Wariacji na temat Diabellego Beethovena ("Na temat wariacji Diabellego"), pieśniach Schuberta ("Pociecha"). Nie mówiąc o prawdziwym portrecie Janis Joplin ("Janis"), kiedy zaznacza beznadziejne wołanie o pomoc triumfatorki estrad.

To wróci można więc czytać także jako wędrówkę w poszukiwaniu sekretu piękna, albo może sekretu wielkości, poetyckiego, malarskiego czy muzycznego geniuszu. O ten sekret pyta poetka wielu twórców: Keatsa, Iwaszkiewicza, Goethego, Miłosza, Dantego, Norwida, Van Gogha, Celnika Rousseau, Diabellego, Rimbauda, Krystiana Zimmermana, Lutosławskiego, a ich odpowiedzi są z reguły proste – i nieskończenie trudne w realizacji, jak ten postulat wiary w realność naszych tworów, która każe Celnikowi Rousseau bać się namalowanego przez siebie tygrysa.

Leszek Szaruga zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt wierszy z tego tomu: ich narracja "zawieszona jest w jakimś >pomiędzy< - pomiędzy realnością i nierealnością, między czasem przeszłym i przyszłym w ich niedokonaniu. Dokonaniem jedynym - a i ostatecznym - jest to, co, jak zwiastuje pointa" wiersza zatytułowanego "Blues":

przychodzi tak niespodziewanie

to przychodzi

o tak

tak niespodziewanie.

Może najdobitniej właśnie dociera do nas "logika paradoksu, jakim naznaczona jest nasza egzystencja" - z jednej strony skazanie na nieuchronną katastrofę, z drugiej przejście nad nią do porządku. Jednym, co wydaje się pewne, to niepewność, celowe błądzenie pod "ciężkim oddechem wszechświata" (świetnie opisane w wierszu "Zona"). Ale też jest w tym niezgoda na to, co znane - los człowieka. My przecież wciąż "czekamy na inną opowieść" - co więcej, powtarzam za L. Szarugą - "wiemy, że ona istnieje, wyczuwamy jej rytm, choć nie znamy melodii". Wiemy jedynie, że nasze życie jest jej zapowiedzią. I to może jest najbardziej charakterystyczne dla późnej, pełnej filozoficznej zadumy poezji Julii Hartwig.

Grzegorz DERNER


Po żywej dyskusji na temat poezji Julii Hartwig, przystąpiliśmy do następnej części programu „Barw”. To znaczy - przed nami Turniej Jednego Wiersz i Warsztaty Literackie.

I zaczęli "barwowicze" (niektórzy), czytać swoje wiersze. Słuchamy z uwagą! Chcemy wiedzieć, co ciekawego ma do powiedzenia każdy z uczestników turnieju. I oczywiście (co dla nas ważne), w jaki sposób próbuje wyrazić swoje myśli. Po dwukrotnym przedstawieniu swojego utworu, mamy chwilę na przemyślenia. Później głosowanie iiiiiii poooo-szło! głos po głosie. Okazało się, że najwięcej punktów zdobył wiersz Mirki Pajewskiej. Duże brawa, gratulacje uścisk prezesa, książka i zdjęcia.


Następnie dalsza część, czyli egzekucje – po kolei wiersz po wierszu.
No i fruwały nad stołem kartki papieru z zapisanymi wierszami. Każdy zerka i czyta, i myśli, i zastanawia się, co by tu powiedzieć i o tym, i o tamtym tekście. Co tam u kogo skreślić, co tam wyrzucić? a może tytuł? a może coś zmienić? coś przestawić z jednego miejsca na drugie? Och biedne te wszystkie słowa, ułożone w niebanalny ciąg logiczny (tak wydaje się piszącemu). Teraz oto w tej części spotkania wiersze i ich właściciele doznają prawdziwego rozedrgania. A dźwięk głosu wypowiadającego się nabiera iście egzekucyjnego tonu. Każdy broni przed śmiercią swoich wypisanych słów. Nie każdy też z pokorą pozwala na ścinanie głów tym swoim wyrazom. Niektórzy walczą o dalsze ich istnienie.

Zdajemy sobie sprawę, iż rozpoczynając turniej jedziemy na drewnianym wozie jak grupa skazańców. Gilotyna czeka. Sami postawiliśmy ją w centrum miasta. Sami skazujemy się na skreślenia i z bezwzględnością i surowością wykonujemy wyroki.

Ta egzekucyjna dyskusja często decyduje o życiu bądź unicestwieniu tekstu, a tym samym i bytności jego właściciela. Kto słaby – godny jest współczucia, kto ma nerwy ze stali – ten przetrwa. A są wśród nas kobiety i mężczyźni – poeci wrażliwi, ale jakże często z ostrzem na wargach, ale można ich zobaczyć i z uśmiechem na ustach. Występują też z mieczem w ręku, ale i z pomocnym podaniem dłoni. Tak dla równowagi.

Dyskutujemy! Jednakże w pewnym momencie kończy się ta wierszowana walka. Upływa czas i pora do domu. A w domu? W zakamarku duszy przy ciepłym kominku (kaloryferze) stygniemy. Zbieramy te wszystkie opowieści i zastanawiamy się, kto miał rację. Egzekutor, czy ten, co po drugiej stronie. Wszyscy mamy cięte i ostre jak brzytwy języki, a po takim cięciu-ścięciu trudno na swoim miejscu ustawić głowę. Ale z pomocą twórczych myśli - udaje się. Dlatego też w każdym następnym miesiącu znów służymy sobie wierszem.

Już czekamy na listopad. Czas biegnie. Biegnie w swoją stronę, a my na przekór egzekucjom piszemy wiersze – bawimy się poezją zawsze tak samo – inaczej, jakby nam tego czasu nie przybywało, nie ubywało A może na złość minionym i przyszłym zapisujemy siebie.


Do następnego wiersza.

Danuta Dąbrowska-Obrodzka

Brak komentarzy: