środa, 11 marca 2009

Miejska Biblioteka Publiczna w Rudzie Śląskiej - DKK "Barwy" 6 lutego 2009 r.

***

Dyskusyjny Klub Książki
Klub Literacki "Barwy"

Salonik Artystyczny Filii nr 16
Miejskiej Biblioteki Publicznej
w Rudzie Śląskiej


6 lutego 2009 r.


w programie:

1. godz. 17.30 Spotkanie autorskie z Barbarą JANAS
2. godz. 18.00 Dyskusja o poezji współczesnej
3. godz. 19.00 Turniej Jednego Wiersza.
4. Warsztaty Literackie


Barbara Janas



Barbara Janas urodziła się 1976 r. w Chorzowie. Ukończyła Wyższą Śląską Szkołę Zarządzania. Pisze, bo musi, a jeżeli musi, to dobrze, że trafiła do kręgu tych, co również muszą i nie pisać nie potrafią.

Jest takie miejsce w Rudzie Śląskiej, do którego od 24 lat przychodzą lub przyjeżdżają desperaci słowa, odkrywcy nowych jakości istnienia wyrazu i zdobywcy najwyższych szczytów myśli. Dobrze trafiła. Pierwszy raz do Klubu Literackiego "Barwy" zajrzała przed trzema laty. Zajrzała wierszem i od tej pory regularnie uczestniczy w pierwszo-piątkowych poetyckich „nabożeństwach”.

Na twarzy Basi promienieje uśmiech. Ale mimo tego szczodrego uśmiechu nie raz udowodniła, że stanowczy jest jej punkt widzenia w wielu kwestiach dotyczących interpretacji tekstów. Można ją przekonać do zmiany zdania, ale nie można jej narzucić swojego „widzi mi się”.

Basia jest zawsze przygotowana – przynosi ze sobą wypielęgnowany zestaw odpowiednio dobranych słów. Czyta, głosuje i dyskutuje, co spowodowało, iż od pierwszego momentu została dobrze zadomowiona w zespole poetów obu płci.

Nasza koleżanka w poezji pochyla swoje myśli w stronę różnorodnych aspektów życia. Bogaty w środki artystyczne język pobudza wyobraźnię czytelnika. O treści w swoich wierszach mówi, że "podejmuje tematy dotyczące płynności pomiędzy realnym a iluzorycznym odczuwaniem świata".

Od kilku lat prezentuje swoje teksty i jako słuchacz i czytelnik mogę powiedzieć, że zmienia się w swoim poetyckim warsztacie twórczym. A każda zmiana jest pokonaniem drogi i dotarciem do wnętrza swoich myśli, które znów odkrywa na nowo - zarówno przed sobą, jak i przed czytelnikiem. Barbara Janas część swojej twórczości zamknęła w tomiku poezji, pt. Oczy na uwięzi, do którego miałam przyjemność napisać słowo wstępne. Tomik został wydany w roku 2008.

06 lutego – godzina 17.30

W Saloniku Artystycznym Filii nr 16 wszystko dopięte na ostatni guzik. Pali się świeca, która swoim płomieniem dotyka odświętnego nastroju popołudniowego spotkania z poezją. Publiczność zajęła już miejsca.



Pora powitać bohaterkę wieczoru oraz gości, którzy przyszli dzisiaj do biblioteki – posłuchać Basinych klimatów.

Jak co miesiąc, jako moderator DKK przygotowuję spotkanie autorskie. Prezentuję sylwetkę kolejnej osoby, która dzieli się z czytelnikami swoimi słowami ubranymi w poetyckie brzmienie.

Po krótkim wstępie głos najważniejszy należy do gościa wieczoru. Barbara Janas rozpoczęła od przeczytania fragmentu prozy. Wszyscy wsłuchani w głos narratora śledzili losy bohaterów opowiadania.


Nagroda za prozę? Oczywiście! Głośnie brawa!

Następnie rozpoczął się ten jedyny - poetycki wymiar czasu. Basia czytała swoje teksty z maszczeniem każdego słowa. Powoli i z rozmysłem przekazywała każdą myśl, zalotnie, raz po raz patrząc w oczy słuchaczom.

Basine klimaty delikatnie muskały nasze wnętrza uciekające wraz z poezją od zwykłej codzienności. Dobrze, że mamy możliwość przeplatania obowiązków. Możliwość splatania w jeden warkocz tego, co w nas codzienne z tym odświętnym klimatem poezji.

W wierszach Basi ujrzeliśmy tę codzienność, która dotyka każdego na swój sposób i właśnie w wierszach dostrzegliśmy tę otoczkę odświętnego wyrazu chwili, w której chcemy pozostać na długie jeszcze godziny.

I tak w ogniu poetyckich wydarzeń paliły się minuty i pomimo tego, że nasza ogromna pomarańczowa świeca jeszcze dzieli się z nami swoim blaskiem, to spotkanie autorskie dobiegło końca. Finał zawsze jest rytualny. Oklaski. Zdjęcia. I tomik poezji dla poetki. Tym razem dostała się koleżance Drzazga Urszuli Kozioł.


Jeszcze kolejka po Oczy na uwięzi, z autografem oczywiście, i już szybciutko, tradycyjnie zresztą, ustawiamy stoły i krzesła. Teraz podyskutujemy o poezji współczesnej. Do dyskusji posłużyły nam dwa omawiane już wcześniej tomiki poezji – Adama Zagajewskiego i Wojciecha Bonowicza. Poezja, jaką reprezentują, różni się niemal w każdej kwestii poruszanej przez poetów. Rozmawialiśmy zarówno o tych różnicach, jak również o poezji w ogólności. O osobiste dywagacje na temat tych dwóch poetów pokusił się jak zwykle Grzegorz Derner.

Anteny
Adam Zagajewski Cóż można ciekawego, nowego i odkrywczego napisać o tomiku jednego z najbardziej znanych współczesnych poetów polskich? Co można dorzucić do stosu recenzji, jakie ukazały się w druku po ledwie tygodniu od ukazania się tomiku w sprzedaży? Czy jest sens dorzucania swoich trzech groszy do stosu monet, dobrych i złych, brzmiących głęboko i fałszywie brzęczących na temat Anten? Odpowiedź jest jedna - nie ma większego sensu, ale zawsze można powołać się na innych. Tych większych, mądrzejszych... Uszczknąć coś niecoś z ich spostrzeżeń... Niech będzie mi usprawiedliwieniem tytuł tego tomu, anteny to przecież "przyrządy bezradne i bierne. Nie dają nic same z siebie, przeznaczone są do odbierania sygnału (M. Hałaś)." Niech będę anteną, przekaźnikiem przemyśleń, bynajmniej nie biernym ale wybiórczym. Jak podkreśla Ryszard Krynicki, wiersze zawarte w tomiku Anteny, nawet gdyby ukazały się anonimowo, wiadomo byłoby, że mógł je napisać tylko on, nikt inny". Zagajewski ma swój dobrze rozpoznawalny styl. Precyzyjnie dobiera słowa, które mimo iż nie zostają ubrane w wieloznaczne, wyszukane metafory, przekazują treści niezwykłe, pełne, skomplikowane w swojej prostocie. Tradycyjnie też w tomiku obok wierszy rozbudowanych, przemyślanych i ułożonych w logiczną całość, (np. "Idź przez to miasto", "Muzyka słuchana z tobą", "Europa w zimie"), występują wiersze krótkie, jakby ułożone na prędce, zapiski wręcz, czy zadumania, aby słowo nas zatrzymywało, brzmiało inaczej, (np. "Sylwester 2004 ", "Zurbaran", "Obrona poezji"). Marcin Hałaś w swej recenzji wprawdzie nie może sobie darować kilku złośliwości na temat zacięcia publicystycznego Zagajewskiego, wikła wręcz poetę w jakieś salony, układy i koterie, wypomina sympatie i poglądy polityczne ("Jedwabne", "Stary Marks"), jednak uczciwie przyznaje, że :" jest w tym tomie kilka pięknych, frapujących, doskonale spointowanych wierszy. Nade wszystko te, w których autor spogląda w przeszłość: chodzi zarówno o doświadczenie osobiste, jak i tropy dotychczasowej twórczości. „Pytam ojca: co robisz całymi dniami? Wspominam”. Tak brzmi motto do wiersza zatytułowanego „W małym mieszkaniu” (mieszkaniu w Gliwicach)".
Ale Zagajewski ma tę umiejętność, że nawet jak pisze o swoim ojcu, to każdy ujrzy tam własnego ojca, doświadczenie jednostkowe zmienia się pod piórem mistrza w uniwersalne współodczuwanie i współrozumienie... Według mnie to zasługa także owego, wspomnianego już stylu. "Zagajewski od wielu lat konsekwentnie realizuje estetyczne zadanie tworzenia pięknych rzeczy i utrwalania wnętrza chwil, żarliwie broniąc poezji, wysokiego stylu oraz łączyć radość istnienia z momentami rozpaczy" - celnie zauważa Krynicki. Ale też potrafi poeta uważnie obserwować, wyciągać wnioski, interpretować swe spostrzeżenia... powie ktoś, "jak każdy poeta, powinien to robić" - zgoda, ale Zagajewski poprzez swoje utwory, śmiem twierdzić, potrafi czytelnika tej sztuki nauczyć. Trudnej sztuki oglądu krótkiej chwili i błyskawicznej jej uniwersalizacji! Jak pisał sam w wierszu opublikowanym ćwierć wieku temu:

"Tylko w cudzym pięknie

jest pocieszenie, w cudzej

muzyce i obcych wierszach.
tylko u innych jest zbawienie,

choćby samotność smakowała jak
opium. Nie są piekłem inni,

jeśli ujrzeć ich rano, kiedy
czyste mają czoło, umyte przez sny.

dlatego długo myślę, jakiego

użyć słowa, on czy ty. Każde on

jest zdradą jakiegoś ty, lecz

za to w cudzym wierszu wiernie

czeka chłodna rozmowa."


Mariusz Kubik podsumowuje: "Odnalezienie wytchnienia w świecie dawnych mistrzów, wzbogacenie bagażu pamięci, szukanie prawdy - to wszystko Zagajewski z niezmienną mocą udostępnia swoim wytrwałym i nowym czytelnikom".
Mistrzowsko ułożone, albo może raczej mistrzowsko rozsypane frazy, zarysy pojawiających się myśli, pytań i odpowiedzi. Można czytać je jako całość, albo każdą z osobna. Od początku do końca, lub od końca do początku. Obojętnie jak, ale przeczytać trzeba. Na pewno.
Grzegorz Derner


Pełne morze
Wojciech Bonowicz Pełne morze to "zbiór wierszy o rozpoznawalnym tempie, mających własną tonację i napisanych w charakterystycznych dla Bonowicza rejestrach niskich i szorstkich" (Jacek Gutorow). "Piękno tych wierszy jest przede wszystkim pięknem skupienia i samoograniczenia, elipsy i niedopowiedzenia, metafory i wieloznaczności. Bonowicz nie lubi nadmiaru bezpośrednio nazwanych wzruszeń i nadmiaru intelektualnych spekulacji. Notuje to, co zobaczone, dotknięte, posłyszane, pomyślane. Montuje własne i cudze wrażenia, głosy, doświadczenia. Ostateczne wnioski zazwyczaj zawiesza, wzywając czytelników do ich sformułowania" (Marian Stala). Ludzie, którzy na co dzień zajmują się poezją, potrafią ubrać w odpowiednie słowa, to co innym (laikom) wydaje się niezrozumiałe, trudne, po prostu nie do wyrażenia. Cóż, mnie taka właśnie wydała się poezja Wojciecha Bonowicza... Hermetyczna, zamknięta dla czytelnika, wymagająca skupienia i uwagi, a gdy już się człowiek nad wierszami pochyli - dająca niewiele w zamian... nie udzielająca łatwych czy też spodziewanych odpowiedzi... ba, nie dająca często odpowiedzi w ogóle! Gdyby spojrzeć na sprawę z nieco innej strony: Aby być zrozumianym i aby kogoś zrozumieć, musi wytworzyć się między nadawcą i odbiorcą jakaś więź. Jakakolwiek. Nie od dziś mówimy, że zakochani rozumieją się bez słów... To oczywiście tylko część prawdy, rozumienie bez słów przestaje wystarczać, gdy zaczyna dotyczyć rzeczy tak przyziemnych jak pranie, prasowanie czy wynoszenie śmieci... Mówimy wtedy, że to miłość się wypaliła, nie wytrzymała próby czasu... Ja dopowiedziałbym, że zawiodła komunikacja! Komunikaty wysyłane przez jedną stronę nie były do końca czytelne dla drugiej strony... I nieporozumienie gotowe. Skąd ta przydługa dywagacja? Otóż w moim przypadku tak jest właśnie z wierszami zawartymi w tomie Pełne morze. Wojciech Bonowicz pisze wiersze po polsku, stosuje ogólnie znane chwyty literackie (jakkolwiek perfidnie by to brzmiało), nie używa języka gwarowego ani też specjalistycznego z krainy czy dziedziny, których bym nie znał... ba! wszystkie słowa jego wierszy czytane osobno otwierają przede mną swe pojedyncze znaczenia... Cóż z tego, skoro w wierszu, jako całości, nagle milkną, zamykają się przed próbą mej percepcji i koniec... Istota wiersza pozostaje niezgłębiona. Zaczynam więc podejrzewać, o czym mówi M. Stala, że wnioski muszę wyciągnąć sam i że bynajmniej nie będą to wnioski uniwersalne. Nie zgodzę się w interpretacji tych utworów z innymi czytelnikami, każdy z nas odczyta wiersz na swój sposób i to tak dalece "swój", że rozminiemy się całkowicie w ocenach i próbie konfrontacji wniosków... Pozostaje jeszcze jedna metoda... Interpretacja przez osobę. Kim jest autor tego tomiku? "Wielu czytelników zna go jako biografa księdza Józefa Tischnera, ale ten krakowski redaktor, publicysta Znaku i Tygodnika Powszechnego jest jednym z najciekawszych poetów pokolenia wkraczającego w czterdziestkę."- pisze Marek Radziwon. Takie przybliżenie postaci autora, zawęża nam niejako pole interpretacji jego poezji. Sam Radziwon zresztą zaraz dodaje: "W wierszach Bonowicza pojawiają się w sposób naturalny pytania o wiarę i o Boga, ale tak postawione, że wydają się należeć raczej do poezji niż do religii, i w poezji właśnie mogą zostać zadane, jakkolwiek nie mogą w niej zostać rozstrzygnięte." Tutaj już zaczyna nasze oblicze jaśnieć uśmiechem, co nieco tryumfalnym - więc nie tylko my mamy kłopoty w interpretacji, albo jeszcze lepiej (dla nas lepiej) Bonowicz celowo pozostawia je nierozstrzygnięte. Porusza się na dużym poziomie abstrakcji i nie pozwala, specjalnie, by nie powiedzieć: złośliwie, wniknąć głębiej... Jego wiersze mają sprawiać wrażenie czegoś wyrwanego z większej całości, szyfru, nieznanego kodu, pozbawione początku i końca, każą czytelnikowi dopisać doń jakikolwiek morał. Podążając już więc w stronę morału... czyli zakończenia tej krótkiej recenzji: Pełne morze to poezja "na poważnie", należy ją traktować tak serio, jak tylko się da! "Wojciech Bonowicz pisze tylko o poważnych sprawach. Poezja nie jest dla niego zabawka, za pomocą której można wypowiedzieć kilka błahych spraw" (Piotr Kępiński). To poezja religijna, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Wymaga skupienia, zadumy, medytacji niemal i jako taka, znajdzie zapewne grono wyznawców. Tym bardziej, że - jak pisze Marta Tomczyk - "Poezja, która ożywia naszą intuicję, nie zdarza się często. Tym bardziej więc zasługuje na uwagę". Ja jednak muszę z przykrością stwierdzić, że mnie kreacja liryczna Wojciecha Bonowicza w niewielu tylko punktach zaciekawia, po większej natomiast części rozczarowuje bądź pozostawia obojętnym. Wolałbym w niej więcej takich tekstów, jak tytułowy Pełne morze: "Jeszcze przez chwilę siedzi w cieple / wśród rozrzuconych ubrań. // Myśląc o ojcu, którego tu przed chwilą kąpał.”
Grzegorz Derner

Po dawce przekonywania siebie nawzajem i wygłaszania poglądów na temat poezji pora rozpocząć comiesięczne zmagania. To oznacza, że rozpoczynamy Turniej Jednego Wiersza.

Tak jak obiecałam w styczniu, dzisiaj już czytam swój wiersz. Czyta również Basia Sładek, Basia Janas, Kasia Kukiełka, Jacek Dudek, Marcin Rokosz, Konrad Małek, Marta Bociek.

Głosy żeńskie i męskie uzupełniały się wzajemnie. Wzbogacały dwa światy. Dwie odległe przestrzenie zarówno słów jak i rozumienia ludzkiego losu. My z Wenus oni z Marsa. Jak zatem pogodzić te różniące się od siebie planety - żeńską i męską.

Głosujemy. Różnice w głosowaniu. Tym razem prezes swoim elektryzującym głosem dał do zrozumienia, że wygrał ten z Marsa – Jacek Dudek.


Ale my z Wenus dreptałyśmy po piętach Jackowych słów.

No to brawa wielkie dla Jacka – niech się człowiek cieszy.



To nic, że tu na Ziemi musimy pogodzić nasze kosmiczne sprawy – interesy.

Dyplom. Fotka. Uścisk prezesa. Książka od moderatora.


Stałe punkty programu. Jeszcze się jakoś nikomu nie znudziły, a trwają – przypomnę - od 24 lat. Później dyplom krąży po całej konstelacji gwiazd i wpisujemy Jackowi słowa – gratulacje. A Warsztaty Literackie znów będą jak satelity krążyć nad głowami gwiezdnych słów.

No i udaliśmy się w Drogę Mleczną na podbój Wielkiej Niedźwiedzicy. Przedzieraliśmy się przez chmury, by dotrzeć do wszelkich znaków na niebie i zrozumieć konstelacje wypisane na niebiańskiej białej karcie, na której gwiezdny pył ułożył się w słowa każdego naszego wiersza. Wznosiliśmy delikatnie pewne sekwencje, a inne odstawialiśmy na dalszy plan. Nieznane czekają odkrycia. Może następnym razem.


Po tej wędrówce niebiańskiej, jak spadające meteoryty schodzimy na naszą Ziemię. Wsiadamy w Wielki lub Mały Wóz i patrząc w dal pędzimy trzymając się mocno ziemskiej grawitacji. A w domowym „zaciszu gwiazd” znów wzniesiemy się ponad własną planetę i w stanie twórczej weny, duszkiem wypijając natchnienie napiszemy swoje wiersze My z Wenus i Oni z Marsa.

A na kolejnym spotkaniu, które odbędzie się wbrew pozorom nie w obłokach, ale w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Rudzie Śląskiej w Saloniku Artystycznym Filii nr 16. W tym miejscu będziemy spierać się o swoje racje i wchodzić po drabinie, szczebel po szczebelku, by dotknąć, choć na moment koniuszkami palców - NIEBA.

Danuta Dąbrowska-Obrodzka, moderator DKK w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Rudzie Śląskiej

Brak komentarzy: